piątek, 31 stycznia 2014

Zaczynam od nowa po nowemu

Dzień dobry lub dobry wieczór :) 

Część z Was już mnie zna z poprzedniego bloga. Zmieniłam się, tak jak moje życie, i poczułam, że formuła starego bloga już mi nie odpowiadała, nie pasowała do mnie i w jakimś sensie męczyła. Sporo czasu zajęło mi, zanim odnalazłam swoje nowe miejsce w blogosferze - właśnie tutaj. Jest ono znacząco różne od poprzedniego. Nowy blog jest inny z zewnątrz, zawiera też inne treści, ale w środku wciąż siedzi ta sama osoba, choć pisząca już pod innym imieniem. 

Tak, mój nowy blog przechodzi jedną metamorfozę za drugą. Na początku miał być zorientowany na języki obce i ich naukę, jedynie luźno traktując codzienność. Później dałam się porwać blogom rozwojowym, które obecnie święcą tryumfy. Przyjrzałam się jednak mojemu życiu oraz światu i ludziom dookoła mnie, i uderzyła mnie jedna myśl: za czym tak pędzimy? Dlaczego chcemy pokonywać kolejne przeszkody i walczyć z ograniczeniami? Czy aż tak zależy nam, aby być lepszymi od siebie samych? No i gdzie w tym wszystkim czas dla nas? Dla naszych rodzin, nas samych? Czy goniąc za szczęściem przypadkiem nie pozwalamy mu minąć nas?

Życie zaczyna się po trzydziestce. Tak mówią. Mi zostało do niej jeszcze kilka miesięcy. Ale zacznę nowy etap już teraz. Robię krok na przód. Nie będzie tutaj mojej codzienności w formie, w jakiej pojawiała się na poprzednim blogu i krążyła wokół przygotowań do ślubu, studiów, pracy i życia od weekendu do weekendu. 

Ten blog, to wyzwanie, bo chcę w nim dokumentować moje chwytanie chwil i celebrację życia rodzinnego. To mój mały, prywatny kawałek blogosfery, do której Was zapraszam. Dziękuję za każde odwiedziny i komentarze. 


PS. Szablon stworzyła dla mnie Vea z bloga Vea Loveliness


czwartek, 30 stycznia 2014

Sid Efromovich - jak ćwiczyć umiejętność mówienia

Przemowa Chrisa Lonsdale'a dla TED, o której pisałam poprzednio, przeniosła mnie do wykładu o 5 technikach umożliwiających mówienie w jakimkolwiek języku.

Kim jest Sid Efromovich?

www.skillshare.com

To hiper-poliglota. Zna angielski, hiszpański, portugalski, francuski, włoski, niemiecki, grecki, mandaryński. Urodził się i dorastał w Brazylii. Do 18 roku życia znał już świetnie 4 języki i jak przyznaje, wychowywał się jako poliglota. Przez następne 3 lata nauczył się kolejnych 3. Nigdy nie był to dla niego wysiłek, ale proces pełen radości i przyjemności.

Posiada tytuły MBA zdobyte na uniwersytetach w niemieckim Hanower i USA oraz tytuł licencjata ze stosunków międzynarodowych. Jego pasją jest nauczanie. Prowadził wykłady i lekcje na 3 kontynentach. W 2012 otrzymał tytuł "Master Teacher" od Skillshare*. Od 2013 jest też trenerem szczęścia - fajny zawód :)  W 2005 założył organizację zrzeszającą ludzi "I Embrace You" i przewodniczył jej przez 4 lata. W 2011 został Sugar Trader (czyli handlarzem cukru). Mieszka w Nowym Jorku.

Przede wszystkim jednak Sid wydaje się przesympatycznym człowiekiem. Mówi o sobie: "Uważam siebie za jednego z najszczęśliwszych ludzi na świecie z jednego powodu: jestem tak szczęśliwy, jak tylko mogę być"**. Zresztą jego strona nie bez powodu nazywa się guywiththesmile.com - facet z uśmiechem :)

5 technik (kroków) Sida, które pomogły mu wyćwiczyć umiejętność mówienia: 

1. Pozwól sobie na błędy. Nie przejmuj się napotykając nowe, obce słowa lub dźwięki. Poszerzają one Twoją znajomość języka. Nie bój się ich używać, nie bój się mówić, choćby z błędami.

2. Ucz się wymowy. Odrzuć obcy alfabet i otwórz się na różnice w wymowie. Sid proponuje, aby dźwięki obcych wyrazów poznawać na podstawie własnego alfabetu, to znaczy wyszukać polskie (w naszym wypadku) słowa, w których pojawiają się dźwięki języka docelowego i zestawiać je na zasadzie rebusów. 

3. Znajdź swojego guru językowego, pedanta - jak nazywa te osobę Sid, czyli kogoś, kto świetnie zna język, będzie chciał Cię poprawiać, ale też motywować. Może to być ktoś znajomy, nauczyciel, osoba ze Skype.

4. Rozmawiaj ze sobą, np. pod prysznicem, idąc ulicą lub jadąc do/z pracy (tam może tylko w myślach ;)). Zadawaj sobie pytania i odpowiadaj, opowiadaj o swoim dniu, planach. 

5. Rozmawiaj z kimś, kto uczy się tego samego języka i tak jak Ty - potrafi coś powiedzieć, jest na podobnym poziomie. 

Przyznam, że w 100% zgadzam się z Sidem i z czystym sercem polecam stosować jego techniki. Dlaczego? Bez zezwolenia sobie na popełnianie błędów, nigdy nie przełamiemy bariery językowej. Jeśli nie nauczymy się poprawnej metody, może się okazać, że wypowiadamy słowa, które w języku docelowym nie znaczą nic lub coś zupełnie innego niż chcemy powiedzieć. Również aby poprawić naszą wymowę niezbędny jest nauczyciel/native speaker itp. No i wreszcie - bez praktyki ani rusz. 

Ok, idę pogadać trochę ze sobą ;)


*Skillshare to platforma learningowa, gdzie można znaleźć lekcje i projekty z przeróżnych dziedzin, a także ich udzielać, zarabiając na tym. Niestety póki co działa tylko na terenie USA.
** moje własne tłumaczenie

 

wtorek, 28 stycznia 2014

Chcę, więc mogę

Do wiosny już tylko 52 dni!

Jak już wspomniałam, ostatnio złapałam zajawkę na blogi lifestylowe. To w nich przepadam na długie godziny w porach, kiedy powinnam już smacznie spać (moja cera pięknieć, a organizm regenerować się).  Niesamowicie wciąga mnie 90% ich treści (z komentarzami włącznie). Jak tylko skończę czytać jeden post, to odświeżam swój pulpit bloggera, by zobaczyć, czy któraś dziewczyna (tak, to nasza domena :D) dodała coś nowego. I tak czytam i czytam, czasem komentuję, ale na tym koniec. No i jeszcze się zastanawiam: Jak te dziewczyny znajdują na to wszystko czas? Jak im się CHCE??

A no właśnie. Mnie też się kiedyś CHCIAŁO. Biegałam 3-4 razy w tygodniu na fitness - po 8 godzinach za biurkiem, u koleżanek zyskałam miano "hardcore", w soboty na lekcje francuskiego i jeszcze sama udzielałam korków z angielskiego.Oprócz tego wyszukiwałam nowe przepisy, gotowałam, piekłam. Miałam też czas na długie rozmowy na Skype. A później poszłam na studia i ze starych aktywności zostało tylko gotowanie i Skype, ale dołączyła nauka, głównie francuskiego. Wtedy miałam dużo (nawet bardzo dużo) zajęć, a mimo to potrafiłam się zmobilizować i robić jeszcze więcej. Po ślubie i wyjeździe popadłam w jakiś marazm.

Niedawno trafiłam na wspaniałego bloga równie wspaniałej Gosi Zimniak. Można powiedzieć, że w jakimś sensie jest to blog opisujący styl życia - młodziutkiej, aktywnej i niesamowicie pracowitej dziewczyny. Tym razem jednak nie zrobiłam tak, jak zazwyczaj i zamiast dodać go do obserwowanych, zaczęłam czytać: nowe wpisy, dział o mnie i pozostałe strony. Może skusiła mnie niewielka jeszcze ilość wpisów. Tego wieczoru pochłonęłam cały listopad z archiwum bloga, ale aż nie mogłam się doczekać kolejnego dnia, kiedy zamierzałam przejść przez grudzień. Każdy wpis czytałam w wielkim skupieniu - tak mnie pochłaniały! Do najlepszych fragmentów wracałam po kilka razy i rozważałam, urywki cytowałam głośno mężowi. Podziwiałam też piękną grafikę. I spisałam sobie plan następnego dnia :)

Położyłam się spać z głową pełną informacji - niby znanych, ale z jakiejś przyczyny docierających do mnie na nowo, z większą siłą rażenia. Nic dziwnego, że tej nocy nie mogłam zasnąć. Prawie fizycznie czułam burzę w moim mózgu. I wierzcie lub nie, wpadłam na przynajmniej kilka nowych pomysłów! No przynajmniej tyle zapamiętałam. Miałam ochotę obudzić męża i od razu mu je przedstawić, ale nawet moje wiercenie się w łóżku nie wyrywało go z głębokiego snu.

Pomimo zarwanej nocy pierwszy raz od kilku tygodni udało mi się wstać 2 godziny wcześniej niż normalnie sobie ostatnio zwykłam sypiać. Zadziałały tylko 3 rzeczy: blog Gosi, mój plan i budzik. Ileż ja razy robiłam mocne postanowienie wczesnego wstawania! Ileż razy nastawiałam budzik, a rano wyłączałam alarm i obracałam się na drugi bok! Tego dnia jakby nigdy nic - wstałam. Co prawda nie do końca udało mi się zrealizować mój plan, ale i tak jestem z siebie dumna, a wieczorem nie kładłam się z poczuciem kolejnego zmarnowanego dnia.

Jest takie przysłowie: "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje'". I dał! Nareszcie pomyślnie załatwiłam pewną sprawę. Dostałam też zaproszenie do mojej pierwszej ankiety internetowej. Tak, prawie miesiąc temu, w desperackich próbach poszukiwania źródeł zarobku, zarejestrowałam się na jednej stronie, ale dotąd jakoś nie kwapili się skorzystać ze mnie, a tu proszę. Nawet mojemu mężowi (który ze mną wstał wcześniej) ten dzień również przyniósł dwie znakomite wiadomości. Zgodnie stwierdziliśmy, że wylegiwanie się rano nie ma sensu i zrywamy z tym nawykiem.

Czasem człowiek potrzebuje takiego kopa, żeby ruszyć z miejsca. A do niego są potrzebni ludzie pełni energii, samozaparcia, ambicji, którzy swoim przykładem udowadniają, że chcieć, to móc. Oby takich więcej wokół nas - tego każdemu życzę. Bo optymizm jest zaraźliwy (tak, jak pesymizm). Zarażajmy nim siebie nawzajem, motywujmy się, inspirujmy, podnośmy poprzeczkę, budźmy się z chęcią do działania. A wampiry energetyczne i pesymiści niech idą spać :)


piątek, 24 stycznia 2014

Mówienie w języku obcym

Mówienie, komunikacja ustna - to najważniejszy, a zarazem dla wielu najtrudniejszy element nauki języka. Jak zacząć mówić? Jak pracować nad swoimi umiejętnościami komunikacji?

bariera językowa

Jako osoba ucząca się języków obcych uważam, że nie ważne jak, ale ważne, aby mówić. Przynajmniej na początku. Jeśli nie odważymy się mówić od razu, z czasem przełamanie bariery przyjdzie nam coraz trudniej. Tak na prawdę wystarczy znać zaledwie kilka zwrotów (powitania, pozdrowienia, autoprezentacja), aby móc rozmawiać. Oczywiście nie dogadamy się przy ich użyciu na bardziej skomplikowane tematy, a prawdopodobnie nawet na żadne, ale pozbawimy się wrodzonej obawy przed komunikowaniem się w obcym języku. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej wejdzie nam to w krew i zaczniemy mówić swobodnie.

Weźmy przykład z małych dzieci: od pierwszych zajęć chcą mówić, chociaż ledwo co poznały słowo "cześć" czy wyrażenia "dzień dobry" lub "jak się masz". One nie mają tej bariery. Możliwość popełnienia błędu jest dla nich czymś tak naturalnym, że nawet o tym nie myślą. Także z tego względu najłatwiej nauczyć się języka we wczesnych latach. Z wiekiem przychodzi nam to coraz trudniej, bo zwyczajnie zaczynamy się wstydzić: tego, że robimy błędy gramatyczne, że mamy dziwny akcent, że brakuje nam słów, a także strach przed byciem niezrozumianym (chyba każdy, kto uczył się języka zna sytuację, w której my się pocimy, by sklecić - wg nas proste, ale zrozumiałe - zdanie, a w odpowiedzi native speaker patrzy na nas jak na dzięcioła ;)).

gdzie i do kogo mówić

W obecnych czasach mamy wręcz nieograniczony wybór. Opiszę tylko te, z których sama korzystam lub korzystałam.

1. Wyjazd za granicę. Jasna sprawa. Nigdzie nie udoskonalimy swojej umiejętności komunikacji tak, jak w kraju, gdzie ten język jest oficjalnym lub powszechnie używanym. Możliwości do rozmów jest wiele i nie sposób ich wszystkich wymienić. Codzienność będzie nas bombardować językiem docelowym ze wszystkich stron, ale także oczekiwać od nas posługiwania się nim. Tak miałam zarówno z angielski, jak i norweskim. W pierwszym przypadku języka używałam w pracy, bo oprócz tego, że miałam jedynie miejscowych colleagues, to jeszcze musiałam obsługiwać klientów. Nie miałam wyboru, musiałam mówić. W Norwegii mieszkałam u Norweżki, która bardzo chętnie ze mną rozmawiała, a nawet tłumaczyła zagadnienia. To mnie bardzo motywowało do podejmowania prób mówienia od samego początku. Niestety po powrocie do Polski prawdopodobnie cofniemy się w naszych umiejętnościach, chyba że zdecydujemy się na inną formę ćwiczenia sztuki konwersacji.

2. Konwersacje z native speaker'em w Polsce. Do Polski coraz chętniej przyjeżdżają obcokrajowcy, nawet do mniejszych miast. Wielu z nich ogłasza chęć udzielania korepetycji, często to ich pierwszy sposób na zarobek. Przez krótki czas, na etapie liceum, miałam takie konwersacje po angielsku. Niewiele z nich wtedy wyniosłam, bo mój rozmówca był bardzo gadatliwy i to on dominowałam. Dużym minusem było też to, że posługiwał się polskim. Była to więc dla mnie furtka w sytuacjach, gdy nie wiedziałam, jak coś wyrazić po angielsku. Odradzam takie ucieczki!

3. Kurs, szkoła. To teoretycznie najsłabsze z wymienionych tutaj metod. Wiadomo: lekcja trwa zaledwie 45 - 60 minut, z czego na mówienie przeznaczane jest może góra 5 minut., a w dodatku takich delikwentów, jak my, jest przynajmniej kilkanaścioro. To mało, aby każdy mógł się wypowiedzieć przynajmniej raz. Dlatego nie można ograniczać swoich ćwiczeń w mówieniu tylko do tych zajęć. Muszę jednak wspomnieć o jednej zalecie: nauczyciel/lektor, czyli ktoś, kto może nas umiejętnie pokierować. Ja właśnie na taką osobę trafiłam ucząc się francuskiego na studiach. Potrafiła mnie ona tak zmotywować, że po 4 miesiącach nauki odważyłam się mówić w tym naprawdę trudnym języku! To moja nauczycielka numer 1 i wzór na przyszłość.

4. Rozmowy przez Internet. Jeśli mamy w rodzinie native speaker'a naszego języka docelowego, to naprawdę szczęściarze z nas. Można takiej osobie zawracać głowę nawet i codziennie, choćby po parę minut. Jeśli jednak nie, to Internet, ze Skype'm na czele, przychodzi nam z pomocą. Pewna osoba poleciła mi to forum językowe. Na ich stronie można też znaleźć wiele porad, dotyczących nauki języków. Znalazłam sporo niepochlebnych opinii na temat Interpals - ponoć 90% to oferty matrymonialne od Arabów :) - ale były też jak najbardziej pozytywne.

5. Mówienie do siebie. O, to praktykuję z prawdziwą pasją :) Wreszcie można pogadać z kimś inteligentnym ;) Opisuję obrazki, streszczam przeczytane teksty lub opowiadam, o czym był. Albo po prostu mówię do siebie jak do drugiej osoby: opisuję swój dzień, gadam o pogodzie, korkach w mieście, pytam o plany na weekend i oczywiście odpowiadam. Gdy zabraknie mi jakiegoś słowa lub pojawią się wątpliwości co do użytej formy gramatycznej, traktuję to jako znak, że musiszę się doszkolić, doczytać, dowiedzieć. Dostrzegam dwie wady tej metody. Po pierwsze, nie ma nas kto poprawić, istnieje więc prawdopodobieństwo, że utrwalimy sobie błędy. Po drugie, mówić do siebie jest z reguły łatwiej niż do drugiej osoby. Owszem, przekonując się, że jednak potrafimy coś powiedzieć (choćby do samego siebie, w domowym zaciszu) w języku docelowym, stopniowo, choć bardzo pomalutku, pozbywamy się bariery.

W mojej opinii najbardziej efektywną i najskuteczniejszą jest metoda nr 1. Wiem, że łączy się z wyrzeczeniem (wyjazd), dlatego prawie tam samo dobra jest metoda nr 4 - wystarczy tylko dostęp do Internetu i przełamanie się. Ważne jednak, aby każdy wybrał sposób najlepszy dla siebie, bo nauka języka - oprócz konieczności podjęcia wysiłku - ma być przyjemna, nie przykra. 

W niedługim czasie opublikuję wpis o tym, jakie rady na ćwiczenie umiejętności mówienia ma pewien sympatyczny poliglota.



wtorek, 21 stycznia 2014

Chris Lonsdale - język w 6 miesięcy

Wspominałam wcześniej, że moje dotychczasowe sposoby nauki języków były dość rozciągnięte w czasie. Szukam więc metod na przyśpieszenie nauki. Od filmu do filmu, trafiłam na to nagranie: How to learn any language in 6 months  (dostępne także tu). 

Kim jest Chris Lonsdale? 

http://www.worldscouteducationcongress.org


To trener i szkoleniowiec pochodzący z Nowej Zelandii. Od dzieciństwa interesowały go tematy uczenia się, psychologia, hipnoza (także w uczeniu się). Studiował psychologię w swoim kraju, a następnie sztuki walki w Chinach i właśnie z tym krajem na długo związał swoje życie. Wyjeżdżając, nie znał chińskiego, ale nauczył się go w ciągu 6 miesięcy. Twierdzi, że interesują go ludzie. Jest też zaangażowany w ochronę środowiska. Jego historia, jak on sam wielokrotnie powtarza, potwierdza, że upór popłaca i nigdy nie należy się poddawać. Informacje znalazłam na stronie jego firmy.

Chris Lonsdale wypracował swoje własne podejście do uczenia się, umożliwiające ludziom naukę języków lub zdobycie technicznej wiedzy w krótkim czasie. O tym właśnie mówi w wykładzie dla TED.

W skrócie po polsku propozycje pana Lonsdale przedstawiają się tak (na podstawie wspomnianego filmu oraz wpisu na stronie Omniglot):

5 zasad:

1. Skup się na języku, który w jakiś sposób Cię dotyczy.

2. Używaj tego języka w komunikacji już od pierwszego dnia.

3. Kiedy zrozumiesz przesłanie wypowiedzi, nauczysz się języka podświadomie.

4. Język to nie przyswajanie dużych ilości wiedzy, ale rodzaj fizjologicznego treningu. Ćwicz umysł, mięśnie twarzy (poprzez mówienie), narządy słuchu.

5. Nauce sprzyja dobre samopoczucie. Bądź zadowolony, zrelaksowany i zaakceptuj fakt, że nie wszystko będzie zrozumiałe. 

7 działań:

1. Dużo słuchaj - bez względu na to, czy zrozumiesz, czy nie. Osłuchaj się z rytmem języka.

2. Skup się na rozumieniu ogólnego znaczenia wypowiedzi, a nie poszczególnych słów. Pomocne mogą być mowa ciała i mimika mówiącego. Wypatruj znaków, napisów, haseł.

3. Zacznij wykorzystywać to, co umiesz do budowania wypowiedzi. Bądź kreatywny. 

4. Skup się na rdzeniu - najczęściej używanych słowach i wykorzystuj język, aby uczyć się więcej (np. pytaj: Co to jest? Jak to się nazywa? Nie rozumiem. Czy możesz powtórzyć?)

5. Zdobądź "językowego rodzica" - kogoś, kto mówi płynnie w Twoim języku docelowym i będzie starał się zrozumieć Cię, kto nie będzie poprawiać Twoich błędów, ale potwierdzi rozumienie Twojej wypowiedzi używając poprawnych form i słów, które znasz.

6. Obserwuj i naśladuj wyraz twarzy native speaker'ów, w szczególności ich usta.

7. Nawiązuj bezpośrednio do języka. Wkuwanie słówek nie jest pożyteczne. Łącz słowa z obrazami, zapachami, dźwiękami, aż zaczniesz to robić podświadomie. Czyli można powiedzieć - nie tłumacz, ale kojarz, myśl w języku docelowym.

Wadą powyższych zasad jest to, że te rady odnoszą się do osób przebywających w kraju, gdzie mówi się w języku docelowym. Ale i tę przeszkodę można pominąć poprzez oglądanie filmów i filmików (bez napisów czy lektora) oraz nawiązanie kontaktów przez Skype (i unikanie angielskiego w rozmowach).

Wnioski i plan dla mnie:

1. Dużo słuchać (Norwegowie, radio, tv).
2. Rozmawiać ze znajomymi Norwegami w ich języku. Prosić, by oni sami też nie mówili w ogóle po angielsku.
3. Po każdej lekcji i nowym materiale budować zdania z wykorzystaniem nowej wiedzy. Zapisywać je i powtarzać na głos.
4. Wypatrywać napisów po norwesku, czytać artykuły, wyłapywać zdania i słowa. 
5. Ucząc się nowych wyrażeń, przypisywać im w myślach obrazy, zapachy, odgłosy.



sobota, 18 stycznia 2014

Słownictwo i gramatyka: fiszki

Fiszki (ang. flashcards) to bardzo popularna metoda nauki słówek, polecana chyba przez większość osób uczących się języków obcych. Polega na zapisywaniu słówka lub wyrażenia w języku obcym na jednej stronie małej kartki i jego tłumaczenia na nasz język na drugiej.

Wersja elektroniczna

Anki - to chyba najpopularniejsze oprogramowanie do nauki słówek. Można korzystać ze stworzonych już baz lub utworzyć swoją. Istnieje też wersja na smartfony - AnkiDroid. Mam ochotę ją wypróbować.
Inne oprogramowania do powtórek słownictwa to SuperMemo i Mnemosyne. Jednak  nich również nie korzystałam. Jeśli się kiedyś skuszę, to napiszę więcej.

Wersja papierowa

Jestem tradycjonalistką i forma papierowa ma dla mnie wyższość nad elektroniczną. To dotyczy także fiszek. Moje wyglądają tak (zrobione na kartkach z odzysku):



Dlaczego wolę te papierowe? 
  • są dostępne zawsze i wszędzie (o ile ich nie zapomnę),
  • nie potrzebuję dostępu do komputera - teraz dzielimy z mężem jednego laptopa, więc gdy on z niego korzysta, ja robię powtórki,
  • gdy piszę coś ręcznie, też się uczę i w dodatku zapamiętuję lepiej niż coś napisanego na komputerze,
  • mogę robić dodatkowe notatki, rysunki, poprawki,
  • patrzenie w kartkę jest chyba jednak mniej szkodliwe dla oczu niż w telefon czy jeszcze gorzej laptopa.

Staram się zawsze zapisywać całe zdania lub wyrażenia, nie pojedyncze słowa. W przyszłości, gdy poznam więcej słów, zamierzam zapisywać nie tłumaczenie na polski, a opis w języku norweskim (przynajmniej tam, gdzie to możliwe).

Zalety fiszek:
1. Tworząc je sami, już się uczymy.
2. Nauka i powtórka idzie bardzo szybko.
3. Zmieniając kolejność kart, mamy pewność, że nie zapamiętujemy słówek tylko na podstawie kolejności (jak to ma miejsce w przypadku list słów, znanych każdemu ze szkoły). 

Wady fiszek:
1. Noszenie ich ze sobą może być kłopotliwe (wiadomo, plik fruwających kartek) - o ile w ogóle pamięta się, by je zabrać ze sobą.
2. Nauka jest dość mechaniczna i może nudzić, dlatego polecam stosować też inne sposoby (o których niedługo napiszę).



poniedziałek, 13 stycznia 2014

Jak zamierzam uczyć się norweskiego

Dziś chcę podsumować wnioski, jakie w poprzednich postach wyciągnęłam z mojej nauki angielskiego i francuskiego, aby następnie móc wykorzystać je w nauce norweskiego.

1. Chcieć i wierzyć, że mi się uda, stawiać sobie kolejne cele, podnosić poprzeczkę, rozwijać w sobie pasję, ale też dużo i systematycznie pracować (tego nie zastąpi nic!).

2. Od początku pracować nad wszystkimi 4 umiejętnościami (słuchanie, mówienie, czytanie, pisanie).

3. Uczyć się wyrażeń/zdań - i przy okazji w naturalny sposób poznawać gramatykę - a nie wyrwanych z kontekstu słówek.

4. Zaplanować naukę tak, by "lekcje" były nie za długie, ale regularne.

5. Znaleźć nauczyciela (np. native speakera).

Na tych 5 zasadach chcę oprzeć moją naukę norweskiego w tym roku. Sprawdziły się wcześniej, więc myślę, że sprawdzą się i tym razem. Jedynym minusem, jaki w nich zauważam, to czas - możliwość komunikacji pojawiała się dopiero po kilku latach nauki. Tym razem wyznaczyłam sobie tylko rok. 
www.crossed-flag-pins.com

Gdy przystępowałam do mojego wyzwania, przeczytałam (i nadal czytam) na necie sporo na temat samodzielnej nauki języków obcych. Proponowanych jest wiele metod, ale każda ma jakieś niedociągnięcie. Postanowiłam więc odwołać się do czegoś, co już potwierdziło swoją skuteczność. Mam tu na myśli sposób nauki, jaki stosują poligloci. Czy mogą istnieć lepsi nauczyciele niż oni? Szczegóły wkrótce.

Jeszcze dwie uwagi, zanim przejdę do nauki: 
  • Rok to jednak bardzo długo. Aby nie przygnieść siebie i swojej motywacji tak odległym czasowo celem, póki co zrobiłam plan (jedynie i aż) na najbliższy miesiąc. Po 30 dniach zweryfikuję go i zrobię kolejny na luty. 
  • Przed podzieleniem się moim wyzwaniem z Wami testowałam go przez 21 dni: jeśli przez ten czas uda mi się wytrwać, to nauka wejdzie mi w nawyk i jest szansa, że zrealizuję mój plan. Taką podpowiedź dotycząca postanowień znalazłam w Internecie. 
Dobrze, koniec teorii, czas na praktykę. Ja ruszam już dziś, a Ty? :-)


niedziela, 12 stycznia 2014

Jak uczyłam się języka francuskiego

Już nie pamiętam, kiedy zafascynowało mnie brzmienie języka francuskiego. Prawdopodobne jest, że wpłynął na to serial "Pszczoły i miód", nadawany w latach 90-tych. Od tej pory marzyłam, by kiedyś mówić w tym pięknym języku.

Bliska realizacji tego marzenia byłam dopiero na studiach licencjackich. Nie miałam jednak szczęścia do nauczycieli. Pierwsza wolała opowiadać o swojej rodzinie i o tym, że lepszym byłaby lekarzem niż nauczycielką (nie dostała się na medycynę). Druga skupiła się na osobach, które już się z francuskim zetknęły i potrafiły coś mówić, nas traktując po macoszemu. Niby egzamin końcowy zdałam na 4, ale nie mogę powiedzieć, że potrafiłam się w tym języku komunikować.

Drugim podejściem do francuskiego było kilka lekcji prywatnych po przeprowadzce do Krakowa (czyli miałam 3 lata przerwy). Oprócz wymowy i niewielkiego zakresu słówek czy wyrażeń nie pamiętałam ze studiów praktycznie nic. Zajęcia były bardzo dobrze prowadzone, rozwijałyśmy wszystkie 4 umiejętności. W domu sama też pracowałam, ale jednak bardziej pochłaniało mnie wtedy krakowskie życie.W międzyczasie chodziłam także na zajęcia w pracy, ale nie oszukujmy się: 1 godzina tygodniowo to za mało, by się nauczyć języka.

Z lekcji prywatnych byłam bardzo zadowolona, ale musiałam zrezygnować, bo poszłam na studia. Tam jednak trafiłam na wspaniałą, choć/bo wymagającą nauczycielkę. Na pierwszym roku, chociaż głównym językiem był angielski, więcej czasu spędzałam nad francuskim niż wszystkimi pozostałymi przedmiotami. Miałam zresztą sporo pracy, bo jedyna utworzona grupa była na poziomie A2, a ja znałam jedynie podstawy języka. Na pierwszych zajęciach mówiłam: słowo po francusku, dwa po polsku, podczas gdy reszta bez problemu się wypowiadała. Po 9 miesiącach miałam już niezły zakres słownictwa, mówiłam i poznałam wiele zasad gramatycznych. 

commons.wikimedia.org

Jakie wnioski można wyciągnąć z tej historii?

1. Chcieć to móc!

2. Zainteresowanie, pasja, chęć to jedno, ale muszą iść w parze z pracą i wysiłkiem.

3. Tylko pracując systematycznie i regularnie osiągniemy cel. Inaczej zrobimy krok na przód i dwa kroki wstecz.

4. Nauka języka to wyzwanie. Nie należy się zniechęcać brakiem sukcesów czy trudnościami ani porównywać do lepszych uczniów - trzeba starać się im dorównać.

W jutrzejszym poście zrobię podsumowanie.




sobota, 11 stycznia 2014

Jak uczyłam się języka angielskiego

Jak już wspomniałam w pierwszym poście, angielskiego w dużym stopniu nauczyłam się sama. Jak to zrobiłam? Zaczęło się od tego, że jako mała dziewczynka dostałam (od Mikołaja :)) podręcznik i ćwiczenia "Flying Start 1" i od czasu do czasu z zainteresowaniem je przeglądałam. To było moje pierwsze spotkanie z tym językiem. 

Gdy miałam około 7-8 lat, moją pierwszą nauczycielką została mama (w tych zamierzchłych czasach naukę języka w szkole rozpoczynało się w 4 klasie podstawówki). Założyła mi zeszyt, w którym zapisywała podstawowe wyrażenia w trzech wersjach: po angielsku, wymowa po angielsku i tłumaczenie. Każda taka lekcja była bardzo krótka i obejmowała niewielki materiał, ale wielokrotnie powtarzany. Pamiętam, że czas szybko mijał, a ja nie mogłam się doczekać kolejnej lekcji.

Niedługo później zaczęłam chodzić na zajęcia organizowane w szkole, gdzie korzystaliśmy z "Flying Start". Lubiłam te zajęcia i całkiem nieźle mi na nich szło. Kurs jednak nie trwał zbyt długo i niewiele mam z niego wspomnień (poza tym, że podkochiwałyśmy się w jednym starszym uczniu ;)).

Jak tylko w miarę pojęłam, o co chodzi z tą całą nauką, zaczęłam moją zabawę w lekcje angielskiego. Byłam sobie sterem i okrętem: nauczycielką i uczniem :-) Mama zgromadziła pokaźną kolekcję książek do nauki tego języka. Zagrabiłam je wszystkie i chłonęłam, chłonęłam, chłonęłam. Zdobyłam kalendarz nauczyciela, w którym codziennie zapisywałam temat lekcji i robiłam notatki. Poznawałam gramatykę (dzięki temu później w szkole nigdy żadnego zagadnienia nie musiałam się uczyć - były one dla mnie tak oczywiste i naturalne, jak zasady języka polskiego), czytałam teksty (to poszerzało moje słownictwo lepiej niż wkuwanie słówek, zresztą tej metody nigdy w nauce angielskiego nie praktykowałam), przepisywałam zdania z ćwiczeń (pisanie ze słuchu nigdy nie stanowiło dla mnie problemu). Ten samotny czas nad podręcznikami to była dla mnie czysta przyjemność.

Jedyne, czego mi w tamtym okresie zabrakło, to kontakt z językiem mówionym i możliwość wypowiadania się. To przyszło w liceum, czyli gdy miałam ok. 15 lat. Aby dostać się do klasy z kontynuowanym angielskim, pół roku wcześniej chodziłam na kurs, z którego pod względem wiedzy nie wyniosłam zbyt wiele, bo wyróżniałam się na tle innych uczniów. Za to miałam wreszcie okazję, by mówić i raczej nie czekałam aż inni udzielą odpowiedzi. 

W liceum pierwsze miesiące były pod górkę, ale jak tylko się wciągnęłam, zostałam prymuską (co roku 6 na świadectwie). Nie ukrywam: przez prawie całe te 4 lata chodziłam też na lekcje prywatne, aby usystematyzować wiedzę i uzupełnić braki, które wynikały z tego, że wcześniej nie miałam prawdziwego nauczyciela, który by mnie poprowadził. Oprócz zadań i powtórek z lekcji prywatnych sama nie robiłam nic więcej.
www.digitalartskins.com
 Jakie wnioski można wyciągnąć z tej historii?

1. Moja mama podeszła do sprawy w idealny sposób: uczyła mnie całych wyrażeń i zdań, nie pojedynczych słówek. Jeśli takie się pojawiały, następowały po nich przykłady.

2. Nie tylko dzieci nudzą się zbyt długimi lekcjami :-)

3. Chęć do nauki to 90% sukcesu. 

4. Słuchanie i mówienie jest bardzo, ale to bardzo ważne. U mnie one zawsze będą pietą Achillesową, bo nie towarzyszyły mi od początku nauki przez długi czas. 

5. Czytanie poszerza nasze słownictwo i znajomość gramatyki.

6. Należy jak najszybciej wprowadzić wszystkie 4 umiejętności i rozwijać je równolegle

7. Nauczyciel, mentor to ważna i potrzebna osoba.

Następnym razem opowiem Wam moją historię z językiem francuskim.



piątek, 10 stycznia 2014

Prosjekt: norsk - motywacja, cel i plan działania

Przed rozpoczęciem nauki konkretnego języka obcego należy rozpoznać i określić swoją motywację. Gdy musisz się nauczyć języka, polecam kurs lub lekcje prywatne. Zewnętrzna motywacja (metoda kija i marchewki) będzie bodźcem do kontynuowania wysiłku. Gdy jednak chcesz się uczyć (bo chcesz wyjechać, dostać nową/lepszą pracę, interesuje Cię kraj, poznałeś/aś kogoś interesującego), wtedy masz w kieszeni wszystko, czego potrzeba (chęć, motywację, czas), by podjąć naukę samemu.

Moim celem jest opanować język norweski w stopniu komunikatywnym w ciągu najbliższego roku, to znaczy porozumiewać się na podstawowe tematy z życia codziennego - takie A2, czyli bez ciśnienia, a jak się uda więcej, to super. W międzyczasie zamierzam wyznaczać sobie mniejsze, stopniowe cele, np. do marca chciałabym poznać 4 lub 5 podstawowych czasów, aby móc mówić nie tylko o teraźniejszości, ale też przeszłości i przyszłości.

Bazując na mojej wiedzy ze studiów i pracy nauczyciela, a przede wszystkim na własnych doświadczeniach w nauce języków, opracowałam sobie plan działania. Na razie tylko na najbliższe miesiące, a w trakcie nauki będę dostosowywać go do swoich potrzeb.

Aby móc komunikować się w języku (pisemnie i ustnie), konieczna jest znajomość słownictwa i w pewnym stopniu gramatyki. Bez nich nie wypowiemy ani słowa czy zdania :-) Gdy opanujemy już choćby niewielki ich zakres, możemy zacząć słuchać (i trochę rozumieć), mówić, czytać i pisać. Dlatego też najbliższe tygodnie planuję poświęcić na naukę słownictwa i gramatyki, oczywiście przy użyciu wszystkich 4 wymienionych zdolności, ale wprowadzając je stopniowo.

O metodach napiszę w kolejnym poście, ale niedługo zamieszczę wpis z listą stron i blogów, z jakich korzystam lub zamierzam korzystać.

Chcę jeszcze raz podkreślić, że nie jest to blog, z którego można się nauczyć języka norweskiego, bo sama dopiero zaczynam moją przygodę z nim. Nie będę więc potrafiła odpowiedzieć na pytania i mogę robić błędy (aczkolwiek postaram się ich unikać). Ten blog z założenia ma służyć przede wszystkim mnie samej, ale być może też innym osobom do tego, by w trakcie nauki podążać określoną trasą do celu. Ową trasę wytyczam sama, ale korzystając z przewodników - czyli blogów i stron do nauki norweskiego. Bardzo mile widziane będą drogowskazy, czyli komentarze od osób już znających ten język. 

Ruszajmy w drogę! :-)

http://www.123rf.com/clipart-vector/hiker.html
www.123rf.com