Do wiosny już tylko 52 dni!
Jak już wspomniałam, ostatnio złapałam zajawkę na blogi lifestylowe. To w nich przepadam na długie godziny w porach, kiedy powinnam już smacznie spać (moja cera pięknieć, a organizm regenerować się). Niesamowicie wciąga mnie 90% ich treści (z komentarzami włącznie). Jak tylko skończę czytać jeden post, to odświeżam swój pulpit bloggera, by zobaczyć, czy któraś dziewczyna (tak, to nasza domena :D) dodała coś nowego. I tak czytam i czytam, czasem komentuję, ale na tym koniec. No i jeszcze się zastanawiam: Jak te dziewczyny znajdują na to wszystko czas? Jak im się CHCE??
A no właśnie. Mnie też się kiedyś CHCIAŁO. Biegałam 3-4 razy w tygodniu na fitness - po 8 godzinach za biurkiem, u koleżanek zyskałam miano "hardcore", w soboty na lekcje francuskiego i jeszcze sama udzielałam korków z angielskiego.Oprócz tego wyszukiwałam nowe przepisy, gotowałam, piekłam. Miałam też czas na długie rozmowy na Skype. A później poszłam na studia i ze starych aktywności zostało tylko gotowanie i Skype, ale dołączyła nauka, głównie francuskiego. Wtedy miałam dużo (nawet bardzo dużo) zajęć, a mimo to potrafiłam się zmobilizować i robić jeszcze więcej. Po ślubie i wyjeździe popadłam w jakiś marazm.
Niedawno trafiłam na wspaniałego bloga równie wspaniałej Gosi Zimniak.
Można powiedzieć, że w jakimś sensie jest to blog opisujący styl życia - młodziutkiej, aktywnej i niesamowicie pracowitej dziewczyny. Tym razem jednak nie zrobiłam tak, jak zazwyczaj i zamiast dodać go do
obserwowanych, zaczęłam czytać: nowe wpisy, dział o mnie i pozostałe
strony. Może skusiła mnie niewielka jeszcze ilość wpisów. Tego wieczoru
pochłonęłam cały listopad z archiwum bloga, ale aż nie mogłam się
doczekać kolejnego dnia, kiedy zamierzałam przejść przez grudzień. Każdy
wpis czytałam w wielkim skupieniu - tak mnie pochłaniały! Do
najlepszych fragmentów wracałam po kilka razy i rozważałam, urywki
cytowałam głośno mężowi. Podziwiałam też piękną grafikę. I spisałam
sobie plan następnego dnia :)
Położyłam się spać z
głową pełną informacji - niby znanych, ale z jakiejś przyczyny
docierających do mnie na nowo, z większą siłą rażenia. Nic dziwnego, że
tej nocy nie mogłam zasnąć. Prawie fizycznie czułam burzę w moim mózgu. I
wierzcie lub nie, wpadłam na przynajmniej kilka nowych pomysłów! No
przynajmniej tyle zapamiętałam. Miałam ochotę obudzić męża i od razu mu
je przedstawić, ale nawet moje wiercenie się w łóżku nie wyrywało go z
głębokiego snu.
Pomimo zarwanej nocy pierwszy raz od
kilku tygodni udało mi się wstać 2 godziny wcześniej niż normalnie sobie
ostatnio zwykłam sypiać. Zadziałały tylko 3 rzeczy: blog Gosi, mój plan
i budzik. Ileż ja razy robiłam mocne postanowienie wczesnego wstawania!
Ileż razy nastawiałam budzik, a rano wyłączałam alarm i obracałam się
na drugi bok! Tego dnia jakby nigdy nic - wstałam. Co prawda nie do
końca udało mi się zrealizować mój plan, ale i tak jestem z siebie
dumna, a wieczorem nie kładłam się z poczuciem kolejnego zmarnowanego dnia.
Jest takie przysłowie: "Kto rano wstaje, temu
Pan Bóg daje'". I dał! Nareszcie pomyślnie załatwiłam pewną sprawę. Dostałam też zaproszenie do mojej pierwszej ankiety internetowej. Tak, prawie miesiąc
temu, w desperackich próbach poszukiwania źródeł zarobku,
zarejestrowałam się na jednej stronie, ale dotąd jakoś nie kwapili się
skorzystać ze mnie, a tu proszę. Nawet mojemu mężowi (który ze mną wstał wcześniej) ten dzień również przyniósł dwie znakomite wiadomości. Zgodnie stwierdziliśmy, że wylegiwanie się rano nie ma sensu i zrywamy z tym nawykiem.
Czasem człowiek potrzebuje takiego kopa, żeby ruszyć z miejsca. A do niego są potrzebni ludzie pełni energii, samozaparcia, ambicji, którzy swoim przykładem udowadniają, że chcieć, to móc. Oby takich więcej wokół nas - tego każdemu życzę. Bo optymizm jest zaraźliwy (tak, jak pesymizm). Zarażajmy nim siebie nawzajem, motywujmy się, inspirujmy, podnośmy poprzeczkę, budźmy się z chęcią do działania. A wampiry energetyczne i pesymiści niech idą spać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz